Wstaliśmy wcześnie rano aby wyruszyć na północny wschód aby poszukać krewetek.
Po godzinie w autobusie i kolejnych 30 minutach na łódce dotarliśmy w końcu na "samotną" wyspę, gdzie oczywiście natychmiast zaczęliśmy zastanawiać się gdzie się krewetki chowają przed nami. Znaleźliśmy je w niewielkim strumieniu o długości raptem kilku kilometrów aczkolwiek o dużym spadku. W pobliżu jego ujścia znaleźliśmy nawet ich 3 gatunki.
Następnie udaliśmy się w górę strumienia. Miałem oczywiście bardzo dużo sprzętu do noszenia, mój statyw aparatu oraz torbę z aparatem do zdjęć podwodnych a na plecach aparaty i obiektywy. W sumie miałem do niesienia 50 kg sprzętu w górę stromego strumienia. Po kilkuset metrach byłem całkowicie mokry. Skały były śliskie, a gąszcz bambusów i krzewów był tak gęsty że zaplątałem się wiele, wiele razy i po kilometrze miałem całkiem sporo ran i zadrapań na ramionach i nogach. Na koniec cienka gałąź uderzyła mnie w twarz i upadłem na ziemię widząc gwiazdy.
No cóż, busz w Hong Kongu to naprawdę coś. Jednakże było warto podjąć trud. W końcu je zobaczyliśmy, w wodzie o temperaturze 19*C: małe czarne krewetki, Caridina trifascaiata ze złoto-żółtymi i ciemno-niebieskimi paskami lub (prawie połowa populacji) wyglądały jak krewetki Extreme King Kong... sensacyjne!!!
Po tym jak zrobiłem zdjęcia ruszyliśmy dalej w górę. Ścieżka była tak śliska i zarośnięta że pokonaliśmy raptem kilka metrów w ciągu pół godziny.
Byłem naprawdę zadowolony mogąc wrócić do świata i zobaczyć normalną ścieżkę.
Teraz jestem już w hotelu i mam zamiar iść na conajmniej 8 godzin pod prysznic, a później zjem całą dziką świnię na kolacje ;)
Pozdro
Chris
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz